Tłumaczenie: Donata Olejnik
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Data wydania: 2.10.2019
Liczba stron: 344
Powieść młodzieżowa
O tej książce słyszałam, szczerze mówiąc bardzo mało. Pamiętam, że raz czy dwa jej okładkę pokazała Ewa z Cat Vloguje. Dlaczego więc, skoro powieść ta przeszła z jak najmniejszym echem, zdecydowałam się po nią sięgnąć?
Frank nie ma łatwego życia. Płynie w nim koreańska krew, jednak mieszka z rodzicami w Stanach Zjednoczonych. Wszystko byłoby naprawdę dobrze, gdyby nie to, że jego rodzice otoczyli się koreańską bańką i nie dopuszczają do siebie kultury amerykańskiej, jaka by ona nie była. Ponadto, od Franka wymagają kultywowania kultury koreańskiej, a także, by związał się on z Koreanką. Najlepiej taką, z dużymi oczami – im większe, tym lepsze. Niestety ich syn jest w związku z Brit, dziewczyną swoich marzeń... ale nie jest ona pochodzenia koreańskiego. Aby móc nadal się z nią spotykać, jest zmuszony zwrócić się o pomoc do córki przyjaciół rodziny, Joy.
Bez wątpienia, jednym z powodów, dla których sięgnęłam po tę książkę, jest okładka. Dość minimalistyczna, ale ten żółty odcień przyciągnął mój wzrok. Po zapoznaniu się z opisem stwierdziłam, że może być to ciekawa młodzieżówka, którą przeczytam w jeden lub dwa wieczory.
Głównym bohaterem jest Frank, który ma tak naprawdę dwa imiona. Amerykańskie Frank oraz koreańskie: Sung-Min. Na samym początku wzbudził we mnie ciepłe uczucia i mogę napisać, że naprawdę polubiłam tę postać. Wydał mi się całkiem ogarniętym chłopakiem, który jednak jest znacznie dojrzalszy niż jego rówieśnicy. Gdzieś w połowie książki coś się w nim popsuło, ponieważ zaczął sprawiać wrażenie okrutnie niezdecydowanego. Chciał jednego, ale coś innego wciąż przyciągało jego uwagę.
Powiedzmy, że jestem naprawdę w stanie zrozumieć, że jednak Frank to wciąż nastolatek, który nie ma obowiązku wiedzieć wszystkiego o samym sobie, no ale okrutnie mnie to irytowało. Nic na to nie poradzę. Z drugiej strony, podziwiam jego wytrwałość i trzymanie nerwów na wodzy, jeśli chodzi o jego rodziców. Jasne, można bać się innych kultur, ale nie do tego stopnia, żeby izolować od nich dosłownie każdy aspekt swojego życia.
Frankly in Love to z pozoru taka prosta młodzieżówka, która niektórym może wydać się głupiutką książeczką dla nastolatek. Przyznaję się bez bicia, że do połowy tej historii, sama tak myślałam i nudziło mnie to okrutnie. Jednak z czasem zrozumiałam, że autor przekazał tutaj mnóstwo wartościowych informacji!
Jako pierwsze na plan wysuwa się rasizm. Rodzice głównego bohatera nie chcą “bratać się” z amerykanami czystej krwi, a tym bardziej z czarnoskórymi. Zamiast tego, wolą wyrzec się córki, a swoich przyjaciół wybierać na podstawie rasy i pochodzenia. Wiadomo, że każdy może wybierać na towarzystwo tych ludzi, których chce, jednak tutaj dorośli dają niedobry przykład dla swoich latorośli. Zamiast uczyć akceptacji, wolą od małego pokazywać, że otaczanie się tylko Koreańczykami jest jak najbardziej super. No nie, nie jest to dobre.
Czytelnicy mogą odnaleźć tutaj również próby poszukiwania własnego ja oraz akceptacji swojego pochodzenia. Myślę, że większość młodych osób zmaga się na co dzień z odkrywaniem siebie, więc historia Franka może się jak najbardziej spodobać, a może i w pewien sposób nakierować?
Choć pierwsza połowa nie była zbyt dobra, to ta druga wciągnęła mnie już bez reszty i mimo wszystko cieszę się, że miałam okazję zapoznać się z tą książką. Czy będę ją polecać? Jak najbardziej! Jest bardzo dobrze napisana, momentami wzruszająca, zabawna i porusza ważne tematy. Dlatego też nie napiszę nic więcej, poza tym, że jeśli lubicie młodzieżówki, to musicie przeczytać też Frankly in Love.
Za możliwość przeczytania ślicznie dziękuję wydawnictwu Dolnośląskiemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz