Tytuł oryginału: Vera
Tłumaczenie: Elżbieta Frątczak-Nowotny
Wydawnictwo: Literackie
Data wydania: 19.06.2019
Liczba stron: 424
Literatura piękna
Ten tytuł stał na mojej półce już jakiś czas i rzekłabym wręcz, że zbyt długo. W końcu jednak nadszedł dzień, w którym postanowiłam sięgnąć po tę książkę i zapoznać się z jej treścią. Szczerze mówiąc, sama nie wiem, czego oczekiwałam, bo nie nastawiałam się na nic konkretnego. Słyszałam już wcześniej różne głosy na jej temat, więc chciałam samej wydać osąd, przez co po prostu zaczęłam ją czytać, nie rozmyślając o niej za bardzo. Czy Vera to była dobra książka? Do jakiego teamu się przypiszę? O tym opowiem za chwilę.
Kiedy na żebrach Sandrine zaciska się ślubny gorset, jest ona w stanie myśleć tylko o tym, jakie życie czeka ją u boku męża i przy obcej dla niej rodzinie, która na dodatek jest rodziną arystokracką. Sandrine wspomina swoje dzieciństwo na południu Francji (skąd pochodziła jej matka), wojnę na podhalańskiej wsi (skąd pochodził ojciec) oraz życie z siostrami. Kiedy goście weselni będą się bawić, nie zorientują się, że w pokoju obok pan młody będzie odbierał poród. Nowo narodzona Vera to jedna z wielu tajemnic Sandrine, o których nie ma zamiaru nikomu mówić.
Zacznę od wszystkich plusów, jakie udało mi się znaleźć. Główna bohaterka powieści, Sandrine, to postać, która wzbudziła we mnie różne emocje. Raz czułam w stosunku do niej współczucie, ponieważ przyszło jej wejść do rodziny, która okazuje jej jawną niechęć, ale z drugiej strony irytowała mnie swoją biernością i brakiem reakcji na to wszystko. Jestem w stanie jednak zrozumieć jej postępowanie, ponieważ tak naprawdę Sandrine miała prawo do tego, by czuć się źle i obojętnie w stosunku do tego, co działo się dookoła niej.
Przedstawienie relacji między matką i córką, gdzie pełno jest niewypowiedzianych pretensji, niechęci i obojętności, to coś, co również zasługuje na wielkiego plusa. Wiem, że nie wszystkich może ten wątek zachwycić, ja jednak podczas lektury czułam się prawie tak, jakbym sama wkroczyła do życia tych bohaterek i obserwowała ich poczynania z pierwszego rzędu, a było to coś naprawdę interesującego. Sama ta relacja wzbudzała we mnie również niepewność i pewnego rodzaju strach, no bo wydawać by się mogło, że matka i córka to nierozerwalne byty, które nawzajem do siebie należą - no cóż, autorka pokazała mi, że tak niekoniecznie musi być.
Styl pisania Anne Swärd jest bardzo dobry, pokusiłabym się wręcz o określenie go słowem “magiczny”. Nie będzie to przesadą, ponieważ autorka od pierwszej strony zaczęła czarować mnie tą historią i sprawiała, że po prostu czułam dużą potrzebę, by poznać Sandrine i jej życie dokładniej. Na tym jednak zakończą się plusy tej powieści, ponieważ mimo moich zachwytów, Vera w pewnym stopniu mnie rozczarowała.
Wątek przeszłości głównej bohaterki nie okazał się tak ciekawy, jak na to liczyłam i okrutnie nad tym ubolewam. Dlaczego tak? No przede wszystkim dlatego, że wszelkie opisy rodziny Sandrine wydawały mi się chaotyczne i mało zrozumiałe, przez co nie wyciągnęłam z tej treści tyle, ile chciałam. No ale cóż, być może taki był zamysł autorki, a inni czytelnicy będą odbierać te fragmenty inaczej. Ja niestety jestem dla tej części na nie.
Podsumowując krótko moją opinię, napiszę tylko, że Vera to ciekawa powieść, która nie wszystkim się spodoba. Mało tutaj akcji i plot-twistów, natomiast miłośnicy książek opowiadających po prostu o życiu i czytelnicy “gęstych” powieści powinni być zadowoleni tą lekturą. Jeżeli należycie do którejś z tych grup, to śmiało sięgajcie po tę pozycję, natomiast jeśli szukacie czegoś innego, to niestety Verę muszę Wam odradzić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz