Tytuł oryginału: Vespasian: False God of Rome
Cykl: Wespazjan (tom 3)
Tłumaczenie: Konrad Majchrzak
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 29.10.2013
Liczba stron: 448
Literatura historyczna
Znacie to uczucie, kiedy czekacie na jakąś kontynuację tak bardzo, że potem boicie się w ogóle po nią sięgnąć, żeby przypadkiem nie okazała się słaba? Ja tak właśnie miałam z trzecim tomem serii o Wespazjanie. Książka ta stała i czekała na mojej półce już długo, bo po prostu nie potrafiłam się przemóc, żeby po nią sięgnąć. Pod koniec grudnia się to zmieniło i w końcu zaczęłam ją czytać. Jak myślicie, moje obawy były uzasadnione?
Mamy Rzym lata 40. I wieku. Wespazjan powraca do miasta z nadzieją, że po śmierci cesarza Tyberiusza skończy się powszechnie panujące rozpasanie, a cesarstwo wyjdzie z kryzysu. Jednakże kolejny władca, Kaligula, zaczyna przeistaczać się w prawdziwego szaleńca na oczach Wespazjana i poddanych. Wydawać by się mogło, że niekończące się igrzyska, uczty i szaleńcze projekty budowlane to szczyt możliwości nowego władcy, jednak... Kaligula planuje przerzucić most przez Zatokę Neapolitańską i przejechać po nim w zbroi Aleksandra Wielkiego. No i to właśnie Wespazjan ma udać się do Aleksandrii, by dokonać kradzieży tegoż legendarnego pancerza. Co z tego wyniknie?
Zacznę od tego, że względem tej części miałam spore oczekiwania. Drugi tom sprawił, że moje zainteresowanie twórczością Roberta Fabbri znacznie wzrosło i nie mogłam doczekać się dalszych przygód Wespazjana. Postać Kaliguli jeszcze mocniej przyczyniła się do tego, że czułam potrzebę poznania kontynuacji. Jednak czy Fałszywy bóg Rzymu dał mi to, czego chciałam? No niekoniecznie.
Kaligula to bohater, który zaciekawił mnie tak naprawdę samym sobą. Autor bardzo dobrze przedstawił jego rosnące szaleństwo oraz zachowania, jakich dopuszczał się, będąc już cesarzem. Nie raz i nie dwa podczas lektury się krzywiłam lub po prostu zamykałam książkę, bo nie mogłam znieść tego, jak postępuje ten bohater. Jego przekonanie, że jest niezniszczalny i że on jeden jest prawowitym cesarzem, było jednocześnie szokujące i fascynujące. Za to należą się autorowi ogromne kciuki w górę.
Sam Wespazjan raczej nie zaskoczył mnie czymś nowym. Tak jak i przy poprzednich częściach, tak i tutaj muszę napisać, że lubię tego bohatera, podziwiam jego cierpliwość oraz niesłabnącą odwagę. Robert Fabbri po raz kolejny także wspomniał o wątku romantycznym dotyczącym właśnie głównego bohatera, jednak odniosłam wrażenie, że tutaj zrobił to już trochę na odczepnego. Nie będę dokładnie opisywać co, kto, z kim i gdzie, ale ten wątek właśnie został potraktowany po macoszemu i no cóż, nie do końca mi to pasowało.
Do stylu autora nie mam o co się przyczepić, bo jak to było przy naszych poprzednich spotkaniach, książka jest napisana lekkim językiem, który jest zrozumiały tak naprawdę dla każdego. Żarciki słowne i różne zwroty sprawiały, że podczas lektury się uśmiechałam i no cóż, jeszcze lepiej nastrajało mnie to do dalszego czytania.
Podsumowując: ten tom nie do końca zaspokoił mnie czytelniczo i w mojej opinii był słabszy niż poprzednie. Czy planuję poznawać dalsze losy Wespazjana? Oczywiście. Mimo wszystko jestem ciekawa, co jeszcze autor w tej serii zaserwuje swoim czytelnikom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz