Reżyseria: Patrick Yoka
Scenariusz: Marcin Baczyński, Mariusz Kuczewski
Data premiery: 1.02.2021
Komedia romantyczna
Serię o Listach do M pokochałam już od pierwszego obejrzenia. Kolejne części chwytały mnie za serce coraz bardziej, a ja nie mogłam przejść obok kolejnego seansu obojętnie. Kiedy tylko dowiedziałam się, że w telewizji premierowo zostanie wyemitowana część 4 - powiedzieć, że się ucieszyłam, to jak nie powiedzieć nic. Czy kolejna odsłona tej serii zdołała mnie zachwycić równie mocno, co poprzednie?
No i cóż. Historia po raz kolejny toczy się dookoła znanych już postaci jak Karina (Agnieszka Dygant), Szczepan (Piotr Adamczyk) czy Mela (Tomasz Karolak). Ich perypetie przeplatane są rozterkami pozostałych bohaterów i choć w poprzednich częściach wypadały one całkiem zabawnie, tak tutaj... niestety było raczej miernie.
(źródło grafiki: filmweb.pl)
Sam początek filmu był dla mnie po prostu chaotyczny. Kolejne sceny przewijały się przed moimi oczami, a ja odnosiłam wrażenie, że reżyserzy po prostu skaczą z wątku na wątek, tak by nic nie zostało niedopowiedziane. No i wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że te wątki okazały się dosyć nudnawe. Może to ja w pewien sposób dorosłam i przestałam patrzeć na tego typu tematy z przymrużeniem oka – kto wie. Faktem jest, że w efekcie pierwsza połowa filmu była dla mnie nudną przeprawą, której chyba nic nie było w stanie naprawić.
Druga część filmu z kolei zdołała jakoś uratować sytuację. Zaczęłam się realnie wciągać w kolejne wątki i z ciekawością czekałam na ich końcowe rozwiązanie. Nie będę ukrywać - końcówka w pewien sposób mnie rozczuliła, a oczy odrobinę się spociły, głównie za sprawą scen z dwoma staruszkami, których syn nie był w stanie dotrzeć do nich na święta. Są trzy rzeczy, które rozczulają mnie najbardziej: dzieci, zwierzęta i starsi ludzie właśnie. Dlatego taka tematyka wyjątkowo mocno we mnie uderza – zawsze.
Wracając jednak do samych Listów. Gra aktorska przypadła mi do gustu, a najbardziej charakterystyczną postacią okazał się oczywiście Melchior, grany przez Tomasza Karolaka. Chcąc nie chcąc jest to bohater, dzięki któremu seria ta jest rozpoznawalna i kojarzona właśnie z nim. Wspomniałam o wielu poruszonych wątkach, jednak chciałabym odnieść się do jednego z początkowych fragmentów. Mamy scenę, gdy Karina dość gwałtownie kłóci się ze Szczepanem. Ich kilkuletnia córeczka (kto nie oglądał poprzedniej części, może doznać tutaj szoku) po jakimś czasie przynosi swojej mamie wazon, którym ta chwilę później rzuca o ścianę. Nie wiem, może jestem zbyt czepialska, ale jak dla mnie była to jedna z gorszych scen - pośmiejmy się z pokazywania najmłodszym, że takie rzeczy są okej, super. Można odreagowywać w różny sposób, jednak w momencie, gdy zaraz obok jest dziecko... No nie, strasznie mi się to gryzie.
(źródło grafiki: filmweb.pl)
Listy do M. 4 to tytuł, który stał się dla mnie idealnym zapychaczem czasu i zdołał mnie rozluźnić po długim dniu. Nie mogę jednak napisać, bym była nim zachwycona, no niestety. Czegoś mi tutaj zabrakło, a czasem wszystkiego było wręcz aż za dużo. Zdecydowanie pozostanę wierna poprzednim trzem częściom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz